piątek, 11 listopada 2011

Susan Howatch - "Weekend w Londynie"

Susan Howatch 
"Weekend w Londynie"
(Call in the Night)

Rok wydania: 2006
Tłumaczenie: Anna Kołyszko
Wydawnictwo: Książnica



Przyznam, że z twórczością pani Susan Howatch spotkałam się po raz pierwszy. Nie mam żadnego porównania z innymi jej powieściami. Nie potrafię więc powiedzieć czy „Weekend w Londynie” jest typową dla niej prozą. Czy należy do lepszych jej utworów, czy może jednak do tych gorszych. Czy to jednak źle, że nie mam porównania? Nie mi to oceniać.

O czym opowiada „Weekend w Londynie”? Historia wydaje się prosta. Młoda amerykanka Claire Sullivan odbiera niepokojący telefon od swojej młodszej siostry, Giny, obiecującej modelki, robiącej karierę w Paryżu. Dzwoni ona jednak z Londynu i nie wyjaśniając niczego, odkłada słuchawkę. Pełna obaw Claire usiłuje bezskutecznie dowiedzieć się czegoś więcej, potem jednak, zupełnie niezgodnie ze swoją naturą statecznej i odpowiedzialnej nauczycielki, pod wpływem impulsu wyrusza do Europy na poszukiwanie zaginionej siostry. Podróż ta jednak okaże się zupełnie inna niż zakładała, nie tylko ze względu na pewnego przystojnego i czarującego mężczyznę. Mężczyznę, któremu Claire nie potrafi zaufać. Czy ma to jednak coś wspólnego z faktem, że to właśnie z nim Gina miała spędzić weekend w Londynie… podczas którego zniknęła?

„Weekend w Londynie” to niewielkich rozmiarów książka, klasyfikowana jako literatura współczesna. I faktycznie zgodziłabym się, że przez jakieś trzy czwarte swojej objętości była to powieść właśnie tego typu, chociaż z tą współczesnością bym nie przesadzała, mając na uwadze, że książka powstała w 1967 roku. Nie mniej nie psuło mi to przyjemności z lektury, czytało mi się ją bardziej niż dobrze. Co dziwne, przyjemności nie umniejszała mi także dość znacząca przewidywalność fabuły – to jednak jest zapewne odczucie bardzo subiektywne. Odpowiadał mi na pewno język, jakim posługuje się Susan Howatch; trochę leniwe, chociaż na pewno nie nudne, tempo rozwoju akcji; odrobina niepewności, niedomówień, wiszących w powietrzu podejrzeń; pierwszoosobowa narracja, nienachalna i raczej łagodnie prezentująca wewnętrzne rozterki postaci. Konstrukcja przyjemna, nie utrudniająca czytania, nie wymagająca też zapewne zbyt wielkiego skupienia, ale nie poczytuję tego jako wady powieści. W tym względzie nie mam do zarzucenia „Weekendowi…” nic znaczącego. Sięgając po nią nie spodziewałam się przecież białego kruka czy Pulitzera. Spodziewałam się przyjemnej lektury i taką właśnie otrzymałam. Do czasu jednak… 

W ostatnich rozdziałach bowiem zrobiło się dziwnie. Nie potrafię znaleźć odpowiedniejszego słowa. Dziwnie. Nie zmieniła się bynajmniej forma czy język, o nie. Chodzi mi o treść. Nagle pojawiło się ciało, niedługo po nim kolejne… I tu musiałam się zastanowić. Czym w końcu jest ta książka? Powieścią obyczajową z odrobiną „pieprzu” w finale? Czy raczej kryminałem z baaaardzo długim, leniwym wstępem?

Odpowiedzi na to pytanie każdy musi chyba poszukać sam, sięgając po „Weekend w Londynie” Susan Howatch. Jest to niewielkich rozmiarów książka, więc nie pochłonie zbyt wiele czasu, a myślę, że niejednej osobie potrafi umilić spokojny jesienny wieczór.

2 komentarze:

  1. Brzmi całkiem interesująco, więc być może sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Weekend..." czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie.
    Chętnie sięgnę, gdy tylko będę miała okazję, po kolejne książki tej autorki.

    OdpowiedzUsuń