sobota, 29 października 2011

I cóż z tego, że chcę...

... kiedy wciąż brak czasu???

Oczywiście brakuje mi czasu na wiele rzeczy... ale najbardziej, najdotkliwiej, najboleśniej odczuwam niedosyt minut i godzin, które mogłabym poświęcić na CZYTANIE ! ! !

Dokładnie - Tak! Kilka książek czeka na półce z etykietką "do przeczytania" (nie są to niestety nowości, bo "kasy" także wciąż brak, a nikt nie wykazuje specjalnej ochoty, by obdarować mnie jakimiś ciekawymi propozycjami czytelniczymi), kilka kolejnych książek pewnie pojawiłoby się wraz z "pustką" na tejże półeczce... Cóż jednak z tego? Kiedy nie udaje mi się wykroić czasu na lekturę?

I teraz muszę się wytłumaczyć...
Zapewne niejedna osoba stwierdzi, że opowiadam bzdury! Brak czasu na czytanie? Ani trochę? To niedorzeczne!

Też bym tak powiedziała... gdybym nie znała siebie. Nie potrafię bowiem czytać po kawałeczku. Kiedy biorę książkę do ręki i zaczynam czytać - wszystko inne przestaje mieć znaczenie (jedzenie, spanie i inne przyziemne czynności). Muszę dotrzeć do ostatniej strony, bo inaczej pęknę (i to z wielkim hukiem!).

Czy nadal można mi się dziwić? Dziwić, że boję się zanurzyć w tym "innym świecie", by w prawdziwym nie "utonąć"?

Tak więc w świetle tego, co napisałam, nie chodzi tylko o brak czasu... odpowiedniej jego ilości... ale też o odpowiedzialność (nie tylko za siebie) i inne takie "dorosłości".
Po prostu wiem, muszę to wiedzieć, że nie wolno mi poświęcić codziennych obowiązków na rzecz przyjemności (czytania). Muszę zachowywać się dojrzale. Muszę spełniać swoją rolę... Nie jestem przecież "samotną wyspą"...

I podziwiam wszystkich, którzy potrafią pogodzić pracę, dom, dzieci i długie listy przeczytanych książek. JAK  TO  ROBICIE?

czwartek, 27 października 2011

Co Wy wiecie o TANIEJ KSIĄŻCE?

Znalazłam i już nie puszczę! A tak!

Po pobieżnym przejrzeniu i przyjęciu bardzo niskiego kryterium cenowego... znalazłam tak wielką ilość ciekawych tytułów, że doznałam "lekkiego" szoku.

Mój obecny stan ducha nie przeszkadza mi jednak stwierdzić z pełną premedytacją, że już niedługo wpadnę tam i nie wyjdę z pustym koszykiem!

A czym ja się tak podniecam? DEDALUSEM ! ! !


Oczywiście nie są to nowości, ale... myślę, że każdy może znaleźć coś interesującego w baaaardzo interesującej cenie! (już od 1 zł)

środa, 26 października 2011

Halina Poświatowska - * * * (Zawsze kiedy chcę żyć...)

Kocham (miłością wieczną) poezje Haliny Poświatowskiej!
Do tego już się, bez bicia, przyznałam. Są jednak wiersze, które poza tym, że uwielbiam, to także darzę szczególnym, specjalnym sentymentem. Oto jeden z nich. Bardzo ważny dla mojej pamięci...


* * * (Zawsze kiedy chcę żyć krzyczę...)

zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
gdy życie odchodzi ode mnie
przywieram do niego
mówię - życie
nie odchodź jeszcze

jego ciepła ręka w mojej ręce
moje usta przy jego uchu
szepczę

życie
- jak gdyby życie było kochankiem
który chce odejść -

wieszam mu się na szyi
krzyczę
umrę jeśli odejdziesz
Autorka:  Halina Poświatowska


niedziela, 23 października 2011

Linkin Park i chusteczki higieniczne


Naszło mnie dzisiaj na Linkin Park... 
A dawno ich nie słuchałam. Przyznaję się bez bicia, że to jeden z moich ulubionych zespołów z listy tzw. muzyki cięższej (ale nie za ciężkiej).

Gdy Chester się wydziera mam dreszcze i już! Coś w jego głosie porusza odpowiednie struny w mojej duszy, te mniej delikatne, oczywiście.

I chociaż, jak już wspomniałam, uwielbiam jak Chester się wydziera, wykrzykuje z nabrzmiałymi z wysiłku żyłami różne takie... i mogłabym podać masę właśnie tego rodzaju utworów, za którymi wręcz przepadam... Tym razem naszło mnie jednak na tę łagodniejszą "twarz" Linkin Park'ów.

Żeby nie przesadzić: dwa kawałki. Pierwszy mnie wzrusza i wyciska niechciane łzy (stąd te chusteczki), a drugi... sama nie wiem... Zasmuca? Skłania do refleksji? Może nawet odrobinę dołuje, ale i tak go uwielbiam.


No to jedziemy:

Linkin Park
SHADOW  OF  THE  DAY



Linkin Park 
WHAT  I'VE  DONE

czwartek, 20 października 2011

Zainspirowane... [.1.]


Może kiedyś się przyznam kto mnie zainspirował... ale jeszcze nie dziś!

Pisane dawno temu. Bardzo dawno... ale właśnie te moje "wypociny" wspominam z rozrzewnieniem... Z całkiem dużą "łezką" w oku.

Czy mogłam się wtedy spodziewać, że przez wiele lat będę do nich wracać i wspominać? Nigdy! A jednak się stało... Wspominam!

No cóż... Wiem, że tamta "ja" już nie wróci!


*** NADZIEJA ***

Wychodzi obmyta białym jedwabiem snu
urzeczona nieznanym.


Spójrz jak czysta podąża za słońcem
w sukni utkanej z tęsknoty
przyozdobiona żarem swych pragnień.


Kroczy dumnie
bosko nieziemska
z delikatnością babiego lata.


Rzuca się w przepaść jak ptak
i ginie o zachodzie słońca
niczym Ikar rozkładając swe ramiona.


Autorka:  megii24



*** TĘSKNOTA ***

Stoi z dumnie podniesioną głową
dostojność dębu
i delikatność brzozy
łącząc w nieziemskim duecie.
Czeka samotnie
na pierwszy promień słońca
tak strzeliście prosta
i smutna jak ptak z podciętymi skrzydłami.
Stoi i czeka
z wypalonymi jeziorami oczu
strzałą cierpienia tkwiącą w jej sercu.
Milczy dumna
wypatruje kolejnego wschodu słońca.


                                                      Autorka:  megii24



*** PRZEZNACZENIE ***

Kołatanie do drzwi bezdusznych odpowiedzi.
Jak dźwięk ostatni
jak prośba.
Usłysz je w cichości zagubionego serca
wśród burz zatracenia na swej drodze.


Nie ma powrotów
do miejsc zaklętych w dziecinnej zabawie.


Już czas
zostawić zamknięte drzwi za sobą
i odejść w świetlistą dal
własnego przeznaczenia.


Autorka:  megii24

W moich tajnych (i mniej tajnych) zapiskach te "wierszydła" wrzuciłam do "worka" zatytułowanego TWOJA DROGA.

Zamieszczone tutaj wiersze są w całości moją własnością (megii24)
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Powielanie, kopiowanie i rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autorki - ZABRONIONE.

sobota, 15 października 2011

Stosik to za mało powiedziane... Stos w rozmiarze XXL

Odnalezione niedawno "magiczne pudełko wspomnień" zawierało, poza osobistymi drobiazgami i dowodami moich małoletnich niespełnionych artystycznych aspiracji, także pozostałość po kolekcji harlequinów, oto tenże "stosik":

fot.  megii24

czwartek, 13 października 2011

Odgrzebywanie wspomnień...

Od czego by tu zacząć... zapewne powinnam od początku!

Tak więc… miejsce i przedmiot, a właściwie zbiór przedmiotów.

Nie będzie to nic romantycznego… Żaden strych, kryjący swoje tajemnice. Ani kuferek znaleziony w zakamarkach przepastnej szafy, czy rzadko odwiedzanego pawlacza. Bardzo prozaicznie i raczej mało malowniczo – mam na myśli piwnicę. Tak właśnie: Piwnicę. 
Zdarza się, że staje się ona miejscem magicznym...

To co tam trafia... po latach... może okazać się skarbem... pamięci.

I jak łatwo się domyślić - odnalazłam taki skarb.

Na pierwszy rzut oka niepozorna paczuszka, niczym szczególnym się nie wyróżniająca, zakurzone i pożółkłe pudełko. Jednak w środku... w środku odnalazłam spory kawał mojego życia…
... zaklęty w prozaicznych przedmiotach.

Wiele osobistych drobiazgów... A także rzeczy na pierwszy rzut oka zupełnie codziennych, zwyczajnych, a nawet banalnych... i tylko w połączeniu z moimi wspomnieniami nabierających znaczenia. Jednak wszystko to jest zbyt... prywatne. Pozostanie tylko moje.

Zaskoczyło mnie, że pośród przeróżnych przedmiotów odnalazłam także moje naiwne i kompletnie amatorskie "rysuneczki". Nie ma się w zasadzie czym chwalić... Raczej jest się z czego pośmiać! Zatem: dobrej zabawy... śmiech to przecież zdrowie!


fot.  megii24


wtorek, 11 października 2011

Z zakamarków pamięci...

Czasem muzyka, zdawałoby się zapomniana, a raczej skrzętnie schowana w zakamarkach pamięci, wraca do człowieka... 

Dzieje się tak często przypadkiem, dziwnym zrządzeniem losu. Wystarczy moment, drobiazg, jakiś przedmiot, słowo, zdanie czy wiersz... i zalewa cię fala wspomnień. A to ostanie, przynajmniej w moim przypadku, wiąże się nierozerwalnie z dźwiękami.

Dziś właśnie porwała mnie taka fala... Co ją wywołało? O tym może kiedy indziej. Teraz... 
Muzyka z mojej przeszłości:


Ankh - BRAMA



Ankh - CHLEB i KREW



Ankh - BEZ IMIENIA

niedziela, 9 października 2011

Milena Wójtowicz - "Podatek"

Milena Wójtowicz
"Podatek" 
Rok wydania: 2005
Wydawnictwo: Fabryka słów



Monikę, główną bohaterkę powieści „Podatek”, dziewczynę pragmatyczną i poukładaną, z jedną maleńką, choć występującą w liczbie „bardzo mnogiej”, fobią, poznajemy w momencie rozpoczynania przez nią kariery Poborcy. Praca w Urzędzie Skarbowym - może niezbyt zaszczytne zajęcie i raczej obarczone negatywnym wydźwiękiem społecznym – to jednak zawód jak każdy inny… Nic w tym chyba dziwnego czy niecodziennego? Błąd. Mamy tu do czynienia z tym „drugim” Urzędem Skarbowym. A cóż to takiego? Instytucja jak najbardziej na miejscu w świecie pełnym magii i niesamowitości stworzonym przez Milenę Wójowicz.

Czy jednak ta cała magiczna rzeczywistość mnie przekonała? 
Muszę szczerze przyznać, że niespecjalnie.

Pomysł na historię – więcej niż ciekawy. Możliwości wykorzystania tematu – nieograniczone. Warsztat autorki – więcej niż przyzwoity. Wszystko wskazywałoby na fascynującą opowieść, ale… Nie jest to książka, którą pochłania się jednym tchem, od której nie sposób się oderwać. Z łatwością można ją odłożyć na półkę i wrócić do niej w wolnej chwili. Właśnie tak bym ją określiła: Historia, nie pozbawiona ciekawych epizodów i lekkiego humoru, którą czyta się z przyjemnością, ale bez większego zaangażowania, bez wypieków na twarzy i nieopanowanej ciekawości, co też będzie dalej. To duży minus, bo pomysł jest bardzo ciekawy, ale myślę, że odrobinę niewykorzystany.

Co mam do zarzucenia tej opowieści fantasy? Między innymi fakt, iż nie wywołuje we mnie spodziewanych podczas lektury odczuć i wrażeń. Z czego wynika mój brak zaangażowania? Ano z tego, że czytając nie odczuwałam emocji bohaterów. Monika przyjmuje zmiany w swoim życiu, wszelkie niesamowitości, które są dla niej nowością i powinny być zaskoczeniem, które dodatkowo często dotyczą bezpośrednio jej osoby i zmieniają życie nieodwracalnie, ze stoickim spokojem, jak coś zupełnie oczywistego, prozaicznego i zwyczajnego. Więcej, inne postaci „Podatku” także nie wykazują jakiegoś specjalnego zdziwienia czy zafascynowania zaskakującymi, jak próbuje nas przekonać autorka, zdarzeniami. Z czasem oczywiście natłok niesamowitości wpływa na bohaterów, wykazują oni gwałtowniejsze reakcje, ale nadal mnie nie przekonują. Brakuje mi w tej powieści głębi i skupienia się, przynajmniej od czasu do czasu, na szczegółach. Sporo się dzieje, ale czytelnik nie ma szansy przyswoić sobie tych zdarzeń, poznać je, zgłębić, bo, mówiąc potocznie, „lecimy dalej”. Pobieżność jest tu chyba słowem odpowiednim.
Wszystko to sprawiło, że nie potrafiłam wczuć się w tę historię, nie umiałam uwierzyć ani Monice, ani Jensowi, ani ich zwierzchnikom oraz innym bohaterom.

Zakładam jednak, że na mój osąd mogło wpłynąć wiele czynników i dlatego nie skreślałabym tej pozycji z listy książek wartych przeczytania. Każdy ma pełne prawo zupełnie inaczej odebrać „Podatek” i to co dla mnie było minusem - oszczędność w wyrażaniu emocji, pewna skrótowość i umowność – może zostać odebrane jako atut, a nie wada. Także natłok motywów fantastycznych, moim zdaniem zbyt duża ich ilość w za krótkim czasie i wspomniany wcześniej brak szczegółowości w ich prezentacji, może być uznana za niezaprzeczalny plus przez miłośników fantasy typu light.

Oddając sprawiedliwość pani Milenie Wójtowicz mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę każdemu, kto ma trochę wolnego czasu i oczekuje lekkiej, przyjemnej, humorystycznej, napisanej ciekawym językiem i, mimo wszystko, bardzo interesującej historii, na letnie popołudnie czy jesienny wieczór.

sobota, 8 października 2011

A może trochę mojej pisaniny?


 PROSTA HISTORIA 
Pierwsze opowiadanie mojego autorstwa 
Powstawało od czerwca do września 2009 roku


Fragment pierwszego rozdziału:

    Tego dnia wszystko, ale to wszystko poszło nie tak… Za jakie grzechy, się pytam? Może w poprzednim życiu za mocno nawywijałam? Bo przecież teraz jestem całkiem grzeczna… No prawie! A może po prostu pech to moje drugie imię? Dobrze, dobrze… ale od początku…
    Dzień zaczął się nawet nieźle… Nic nie zapowiadało katastrofy… Słoneczko, ciepełko, ptaszki śpiewają… jednym słowem: cud-miód.
    Maszerowałam, jak zwykle do szkoły, okazując więcej entuzjazmu, niż rzeczywiście odczuwałam, żeby jakoś podnieść się na duchu. Wszyscy wiedzą, jak jest… kto lubi szkołę? Chyba tylko nieliczne wyjątki, choć ja akurat nie znam nikogo takiego… Zastanawiające! A może wcale nie ma wyjątków od tej złotej zasady?
    Nieważne! Tak więc – szkoła! Nie byłoby może tak źle, gdyby nie widmo matury wiszące nad głową. Nauczyciele dostawali jakiejś paranoi… A ten obłęd, oczywiście, odbijał się na nas, biednych szarych „żuczkach”, które nie powinny robić nic innego, jak tylko zakuwać do tego, jakże przereklamowanego, egzaminu! Dojrzałości! Phi! Co podwójna klasówka połączona z kilkoma odpowiedziami ustnymi ma wspólnego z dojrzałością? Od jakiegoś czasu zadaję sobie to pytanie… ale jakoś żadna siła wyższa nie chce mnie oświecić… O siłach „niższych” nie wspominam, bo kogo miałabym o to zapytać? Nauczycieli? Rodziców? A może zastraszonych wizją niezdanej matury – jako tragedii życiowej, licealistów? Przegrana sprawa! Całkowicie!
    Zaraz, zaraz… teraz to się wykreowałam na jedyną trzeźwo myślącą osobę w całym tym zoo… Nie jestem aż tak zadufana w sobie! Na pewno nie!
   Tak więc maszerowałam do szkoły, przetrawiając w głowie jakąś myślową papkę… a tak naprawdę zastanawiałam się, jakby tu przetrwać te kilka najbliższych godzin i nie stracić zmysłów w tym całym przedmaturalnym szaleństwie?
    Na dokładkę w naszej budzie nie było za wiele atrakcji… Spytacie, jakich atrakcji spodziewam się zaznać w ogólniaku? No cóż, żeby chociaż było na kim oko zawiesić, jakieś atrakcyjne „ciacha” mogłyby przemykać korytarzami, można by było powzdychać, a może nawet pośmiać się z dziecinnych podrywów naszych szkolnych ślicznotek. O, to by było dość ciekawe doznanie estetyczne… Lekcja poglądowa jak nie należy zwracać na siebie męskiej uwagi, aby nie zostać wyśmianą przez wszystkich świadków. Ale dość już o tym! Niestety w naszej budzie nie da się doszukać jakichś ciekawych męskich okazów. Koniec, kropka. Smutne, ale niestety prawdziwe.
    A co do innych szkolnych atrakcji… to faktycznie nie umiem się ich nawet domyślić, to znaczy nie wiem cóż atrakcyjnego może być lub zdarzyć się w szkole średniej!
    Na szczęście miałam swoją własną, prywatną emocjonalną podporę w postaci wysokiej, szczupłej blondynki o łagodnych niebieskich oczach, czyli mojej ukochanej przyjaciółki Weroniki. Niech nikogo nie zmyli jej wygląd… Ma dziewczyna nieźle za uszami i chyba właśnie za to najbardziej ją lubię… Wygląd niewiniątka i te jej szalone pomysły.
    Zbliżałam się już do naszego szacownego gmachu szkolnego, gdy doznałam niezbyt łagodnego i przyjemnego, olśnienia. A mianowicie doszłam do wniosku, że woda w postaci deszczu lejącego się na głowę jest nawet dość przyjemna – choć zasadniczo nie lubię deszczu… Skąd u mnie tak trywialne przemyślenia? I zmiana nastawienia do opadów atmosferycznych? To proste! Też zmienilibyście zdanie… Gdyby ta sama woda, choć o dość zmienionej konsystencji i barwie, pochodząca pierwotnie z góry, a obecnie z obrzydliwie brudnej kałuży znalazła się nieoczekiwanie na waszej skromnej osobie… Brrrr.
    To niestety przydarzyło się akurat mnie… I to właśnie tego dnia, gdy zrezygnowałam z ukochanej przeze mnie czerni na rzecz uwielbianych przez Weronikę jasnych kolorów. Nieopatrznie obiecałam jej, że założę coś, jak to ona nazywa – „bardziej kobiecego”, bo po szkole wybierałyśmy się na dobre jedzonko do nowo otwartej, dość ekskluzywnej knajpki. Dlatego teraz, zamiast być odziana w czarne bojówki albo ciemne jeansy i jakąś sportową, i oczywiście ciemną górę, paradowałam w jasnej, jeansowej spódnicy i beżowej bluzce… I obecnie zamiast być tylko przemoczona i może odrobinę ubłocona, czemu zaradziłaby niewielka ilość czystej wody – wyglądałam niczym skrzyżowanie biedronki z Wodnikiem Szuwarkiem! Tragedia! Jak ja się ludziom na oczy pokażę…
    Te myśli, jak i kilka innych z rodzaju tych niecenzuralnych, przeleciały mi przez głowę chwilę po tym, jak jakiś czarny samochód przejechał tuż obok mnie. To oczywiście jest tylko stwierdzenie faktu zaistniałej sytuacji, bo ja na pewno nie powiedziałabym, że on tylko przejechał obok mnie. Ten zasrany gruchot łącznie z, jak przypuszczam, równie „uroczym” właścicielem, spieprzył mój cały dobry humor, a raczej z trudem wyhodowaną i wypielęgnowaną namiastkę dobrego humoru, nie mówiąc już o całkowitej dewastacji mojego stroju. I co ja mam teraz zrobić? Pytałam się w niemej wściekłości!
    No to mam zagwozdkę… Albo wrócę do domu, żeby się przebrać i tym samym zarwę z połowę pierwszej lekcji, narażając się tej upiornej babie, dumnie zwanej panią profesor… Nie był to najlepszy pomysł, bo orłem z matmy to ja nie byłam, a ta wspomniana chodząca perfekcja ledwo mnie tolerowała i dokładanie jej powodów do „gorących” uczuć wobec mnie było kręceniem sobie sznura… Pozostawało mi tylko pójście w tym „artystycznym” stroju na lekcje… Ale ludziska będą miały ubaw! No cóż, dzień zaczynał się urokliwie, nie ma co?
    Gdy doszłam do otwartej szkolnej bramy, co moim zdaniem było określeniem ciut na wyrost, od razu ją zauważyłam, Weronika czekała na mnie przy schodach prowadzących do „jaskini wiedzy”. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, zawsze na siebie czekałyśmy – takie papużki-nierozłączki, ale jej wyraz twarzy… gdybym nie była taka wściekła i zdołowana, to pewnie wybuchłabym śmiechem na ten widok.
    Niepowtarzalny!
    Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, gdy powiem, że jej „oscarową” minę wywołała moja skromna osoba, a raczej spustoszenia w mojej powierzchowności… To było raczej oczywiste! Musiałam naprawdę wyglądać jak kupka nieszczęścia… W tym przekonaniu utwierdziły mnie współczujące, a zarazem rozbawione spojrzenia mijających mnie osobników obu płci. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to znieść…
    Zastanawiałam się przez chwilę, jak długo cała szkoła będzie bawić się moim kosztem… Cóż, w tej chwili nie miałam na to żadnego wpływu, więc odpuściłam sobie te dywagacje. Pomyślę o tym jutro… albo pojutrze!
    Ruszyłam w stronę mojej przyjaciółki i w tym samym momencie stanęłam jak wryta. Na parkingu, po lewej stronie stał, a jakże, powód mojego marnego nastroju i wyglądu. Czarne sportowe auto! Nie znam się na samochodach, więc nie pytajcie jakiej marki… ale poznałam je od razu. To był, na pewno, ten sam wózek, który przystroił mnie w tak podziwiane przez tłumy fantazyjne wzory. Uroczo!
    Coś się we mnie aż zagotowało! Stałam na środku placu, zaciskając pięści i, jak przypuszczam, byłam bordowa ze złości… Tak na marginesie kolor czerwony całkiem mi pasuje, ale nie koniecznie na twarzy! Stałam więc tak jak słup soli i zastanawiałam się, co mam zrobić…
    Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, była tak radośnie budująca, że aż na chwilę zatraciłam się w marzeniach, ale… No właśnie – ale! Chyba jednak nie powinnam wybijać mu wszystkich szyb…!
    „Mu”, czyli komu – przeleciało mi przez głowę. Czyżby ten palant uczył się w naszej szkole? Ale przecież wcześniej nie widziałam tu tego auta, a raczej nie dałoby się go nie zauważyć… Nauczyciel? Nie! Na pewno nie! Jakiego belfra byłoby stać na taki samochód? No więc kto to taki?
    I właśnie w tym momencie z auta wysiadł bardzo wysoki i, o ile mogłam stwierdzić, po pierwsze przez odległość, a przede wszystkim przez luźną czarną bluzę z kapturem, którą miał na sobie, dość dobrze zbudowany… no właśnie: chłopak? Mężczyzna? Nie widziałam jego twarzy, więc trudno mi było stwierdzić, w jakim był wieku. Zresztą nie widziałam nawet jego głowy, bo miał na nią naciągnięty kaptur od bluzy.
    Natomiast to, że miał zgrabny tyłek, mogę zeznać nawet pod przysięgą – dobrze skrojone i dopasowane jeansy świetnie to uwydatniały. No co? Mam przecież oczy, a on miał na bank najfajniejszą „dolną część pleców”, jaką widziałam… Jego nogom też niczego nie brakowało… Chyba jednak nie był licealistą, bo większość z nich miało nogi jak patyczki lub jak nóżki sarenki, natomiast on… Hmmm… Chciałabym go zobaczyć bez spodni… Oj! Chyba się zagalopowałam!
    Musiałam mieć w tym momencie niezbyt inteligentny wyraz twarzy i oczywiście właśnie wtedy on musiał się odwrócić i spojrzeć prosto na mnie… Miałam tylko nadzieję, że zdążyłam podnieść wzrok na bezpieczną wysokość i obiekt mojej niedawnej lustracji nie domyślił się, co przed chwilą podziwiałam…
    Moja nadzieja szybko okazała się płonna… Co za wstyd! Chłopak spiorunował mnie kpiącym spojrzeniem, co dobitnie świadczyło o tym, że zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Jestem całkowicie przekonana, że ponownie byłam czerwona jak piwonia i tym razem na pewno nie ze złości! Wpadka na całego! Jak ja się po tym otrząsnę? No jak?
(...)

Zamieszczony tutaj tekst jest w całości moją własnością (megii24)
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Powielanie, kopiowanie i rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autorki - ZABRONIONE.

piątek, 7 października 2011

Stosik nr 1/2011 - Nadrabianie zaległości!

Stosik może nie jest dokładnie taki jak sobie wyobrażałam, że będzie, ale... 
Nie jest źle (mam nadzieję).

fot.  megii24

1.   Milena Wójtowicz - PODATEK  Fabryka Słów, 2005  (z biblioteki) [recenzja]
2.   Łukasz Dębski - CAFE SZAFE  Świat Książki, 2006  (z biblioteki)
3.   Karolina Macios - PIESKIE ŻYCIE MOJEGO KOTA  Znak, 2009  (z biblioteki)
4.   Helena Frith Powell - DO PIEKŁA NA WYSOKICH OBCASACH  Świat Książki, 2010  (z biblioteki)
5.   Carlos Ruiz Zafon - KSIĄŻĘ MGŁY  MUZA, 2010  (pożyczona od siostry)
6.   Małgorzata Kalicińska - ZWYCZAJNY FACET  Zysk i S-ka, 2010  (pożyczona od siostry)

czwartek, 6 października 2011

Wyruszam na łowy...

Dokładnie tak! 
Jutro:
Wyruszam na łowy... książkowe!

Mój budżet raczej nie przeżyłby zakupu nowych książek, więc księgarnie ominę dużym łukiem - w trosce o własne sumienie i zdrowie psychiczne. Ale...

Zawsze pozostają znajomi i rodzina! 
Pobuszuję w prywatnych zbiorach i biblioteczkach domowych. 
Dobry plan!!!

P.S. W razie porażki (zakładam niestety taką ewentualność) 
jest jeszcze biblioteka... 

środa, 5 października 2011

Odrobina "prehistorii" [.3.]


Ciąg dalszy POSZUKIWANIA SIEBIE... zagubionej małolaty czyli mnie wieeeeeki temu! A było to naprawdę bardzo, bardzo, bardzo dawno...

Nie pamiętam już siebie z tamtych czasów.
Byłam wtedy kimś zupełnie innym...
Kimś, kto przestał istnieć!

Ja - z zamierzchłej przeszłości... i ja - kompletnie teraźniejsza... to dwie różne osoby! Czasem chyba nawet nie rozumiem tamtej siebie...

Mimo wszystko jest coś co nas łączy...
Nadal płaczę z tych samych powodów!


*** ŻYCIE ***

Jak ptak
wolny i dziki.
Jak morze
bezkresne i dumne.
Tak chciałabym -
- po prostu żyć...

Autorka:  megii24

*** PAMIĘĆ ***

W noc ciemną
nad wodę przychodzę
by zapomnieć
i poczuć się wolna,
by utopić
swe smutki i żale,
by już nie czuć,
nie pragnąć,
nie pamiętać.
Lecz życie okrutne się zdaje,
dzień wraca mi
rozpacz i trwogę.
W noc ciemna
nad wodę powracam
by zapomnieć...
                                                     Autorka:  megii24 



 *** TĘSKNOTA ***

Pragnień sukienkę
zakładam co dnia
jak obietnicę
i drżę
czy ujrzysz o zmroku
jej blask? 


                                Autorka:  megii24


Zamieszczone tutaj wiersze są w całości moją własnością (megii24)
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Powielanie, kopiowanie i rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autorki - ZABRONIONE.

poniedziałek, 3 października 2011

J.R. Ward - "Księżycowa przysięga"

J.R. Ward
Bractwo Czarnego Sztyletu
(A Novel of the Black Dagger Brotherhood)

w polskim wydaniu: Tom 10
wg oryginału: Druga część tomu 8

"Księżycowa przysięga"
(Lover Mine)

Rok wydania: 2011 
Tłumaczenie: Zuzanna Załęska 
Wydawnictwo: VIDEOGRAF II


Kontynuacja "Drogi przeznaczenia".

Głównym tematem książki są, zapoczątkowane w poprzednim tomie, skomplikowane relacje Johna, młodego wojownika o traumatycznej przeszłości i Xhex, zabójczyni i półsymphatki.

Po odnalezieniu Xhex, której udało się uciec z niewoli Lahsera, John, niczym dobra niańka, troskliwie się nią opiekuje. Zgodnie ze złożoną jej obietnicą, odsłania się przed nią, pokazując smutną i naznaczoną nieszczęściem oraz krzywdą ścieżkę swojego życia. Bohaterowie zbliżają się do siebie, jednak żadne z nich nie wierzy w szczęśliwe zakończenie i wspólną przyszłość. Jedyne co potrafią sobie ofiarować, poza ekscytującym seksem, to połączenie sił w poszukiwaniach znienawidzonego wroga, by w ostatecznym rozrachunku któreś z nich mogło go unicestwić.

W "Księżycowej przysiędze" wyjaśnione zostają tajemnicze wątki, wprowadzone w poprzednim tomie ("Droga przeznaczenia"), które jak można było przypuszczać mają nierozerwalny związek z głównymi bohaterami. I jak zawsze u tej autorki, poznajemy wiele zdarzeń z życia innych postaci. Szczególnie dużo miejsca poświęcone zostało przyjaciołom Johna - Khill'owi i Blasth'owi.

Ogólnie rzecz biorąc, książka jest idealnie wpasowana w konwencję cyklu Bractwo Czarnego Sztyletu, czyta się ją równie doskonale jak pozostałe tomy. Ale... Zawsze musi się znaleźć jakieś "ale". Przyznam szczerze, że chyba jestem troszkę rozczarowana. Zapewne przez za duże oczekiwania. Przemiana Xhex jest, jak dla mnie, odrobinę zbyt radykalna. A jej relacje z Johnem, momentami, nie do końca mnie przekonują.

Mimo wszystko gorąco polecam "Księżycową przysięgę", jak zawsze - głównie wielbicielom romansów paranormalnych, którzy doskonale wiedzą jakiego rodzaju słownictwa i "stylistyki" mogą się spodziewać.

niedziela, 2 października 2011

J.R. Ward - "Droga przeznaczenia"

J.R. Ward
Bractwo Czarnego Sztyletu
(A Novel of the Black Dagger Brotherhood)

w polskim wydaniu: Tom 9
wg oryginału: Pierwsza część tomu 8

"Droga Przeznaczenia"
(Lover Mine)

Rok wydania: 2011 
Tłumaczenie: Zuzanna Załęska 
Wydawnictwo: VIDEOGRAF II


Tytułem wstępu:

Oryginalny 8 tom serii Bractwo Czarnego Sztyletu LOVER MINE w polskim wydaniu został podzielony na dwie części: "Droga przeznaczenia" i "Księżycowa przysięga" (dokładnie tak, jak 7 tom "Lover Avenged" - wydany w Polsce jako: "Anioł zemsty" i "Dusza wampira")

Kilka konkretów i moich osobistych wrażeń:

Każdy tom serii autorstwa J. R. Ward opowiada o miłości jednego z bohaterów. Nie inaczej jest w przypadku "Drogi przeznaczenia", z tą tylko różnicą, że nie kończy się ona finałem, zamknięciem w taki, czy inny sposób, opowiadanej historii.

Tym razem głównym tematem są skomplikowane relacje Johna, młodego wojownika o traumatycznej przeszłości i Xhex, zabójczyni i półsymphatki. Jednak jak wiadomo każdemu, kto czytał poprzednie tomy cyklu, ta para pojawiała się już wcześniej i wiele się między nimi wydarzyło.

"Droga przeznaczenia" rozpoczyna się w momencie, kiedy Xhex jest nadal zaginiona, po tym jak zniknęła w czasie akcji odbicia Mordha z kolonii sympatów.
Zanim do tego doszło John ciężko znosił odrzucenie, jakiego doświadczył z jej strony i odreagowywał je w bardzo destrukcyjny sposób, jednak na wieść o zniknięciu ukochanej rozpoczyna poszukiwania z uporem i zawziętością "związanego" samca.
Wszystko wskazuje na to, że Xhex została porwana przez Lahsera, którego brutalność John zna nie od dziś. Ona także poznaje mroczną stronę tego zdegenerowanego byłego wampira, a obecnie nadreduktora. Na własnej skórze doznaje z jego rąk bólu i upokorzenia. Traci nadzieję, że ocali życie.
Tymczasem zdesperowany John, cierpiąc okrutnie,  nie ustaje w poszukiwaniach, choć coraz częściej obawia się, że odnajdzie ją martwą.

Nie zdradzając więcej szczegółów, dodam, że zawiłe losy dwójki głównych bohaterów i historia ich trudnego uczucia, rozgrywające się na tle trwającej wojny pomiędzy wampirami, reprezentowanymi przez Bractwo a Korporacją Reduktorów,  nie są jedynymi wątkami omawianej książki. Jak zawsze u tej autorki, poznajemy szczegóły z życia innych postaci. Dodatkowo pojawiają się nowe wątki, pozornie nie związane z akcją, jednak na tyle obszerne i rozbudowane, by pozwalały przypuszczać, że w kolejnych tomach czytelnik odkryje ich związek z wampirzymi wojownikami, walczącymi o przetrwanie Rasy.

Książka z modnego ostatnio nurtu paranormalnych romansów. Dla miłośników gatunku - pozycja obowiązkowa. Jednak osobom wrażliwym, którym przeszkadzają wulgaryzmy i dosadne opisy "łóżkowych zapasów" czy też ludzkiej anatomii - odradzam. Pozostałym mogę polecić z czystym sumieniem. Jest to oczywiście romans, ale nie pozbawiony wątków sensacyjnych i wartkiej, rozbudowanej akcji. Główni bohaterowie to także nie są typowe, szablonowe postaci romantyczne. Ona - nie jest słodką, eteryczną panienką, szukającą "rycerza w lśniącej zbroi". On - takim rycerzem co prawda chciałby i mógłby być, ale także nie do końca pasuje do wzorca bohatera ratującego niewiastę z opresji. Tak wiec romans nieszablonowy. Historia ciekawa i napisana tak, że nie sposób odłożyć jej na półkę, zanim nie dotrze się do ostatniej strony... A tam? Czeka czytelnika oczekiwanie na kontynuację w kolejnym tomie zatytułowanym "Księżycowa przysięga".