niedziela, 29 stycznia 2012

Katarzyna Michalak - "Poczekajka"

Katarzyna Michalak
"POCZEKAJKA"
 
Wydawnictwo:   ALBATROS
Rok wydania:   2008



Książka o marzeniach, tęsknotach i naiwności.

Młoda kobieta, Patrycja - lekarz weterynarii, z nadopiekuńczą matką, psem, który niespecjalnie przejmuje się swoją rolą psa, z głową nabitą naiwnymi marzeniami, utwierdzonymi wizją wyniesioną z sabatu czarownic - wyrusza na poszukiwanie swojego przeznaczenia. A przeznaczeniem tym, w co święcie wierzy, jest książę na czarnym, w odróżnieniu od oklepanego wzoru, rumaku. Ten wyśniony, przeznaczony jej amant, ochrzczony roboczym imieniem Amre, ma pojawić się przed małym domkiem z tejże samej wizji.

Piękne marzenia? Może dla małej dziewczynki. Czy jednak pasują do dorosłej kobiety? 

Patrycja, z rozczulającą wręcz naiwnością, zaczyna jednak realizować swoje marzenie, którego ona sama nie traktuje w takich kategoriach. Z maleńkimi epizodami zwątpienia, uważa pojawienie się Amrego w swoim życiu za rzecz pewną, a także za fakt, który odmieni jej egzystencję, zamieniając w bajkę.
Odnalazłszy, z niejakim trudem, domek z wizji, w mieścinie o malowniczej nazwie Poczekajka, pozostaje jej już tylko czekać na pojawienie się jeźdźca. I ten się pojawia. Co prawda nie do końca w takich okolicznościach, w jakich się spodziewała. I niestety na białym, a nie czarnym, wierzchowcu. Czy jednak szczegóły mają aż takie wielkie znaczenie? Czy ważny jest kolor? Ważne, że książę się pojawił, prawda?

Tylko czy ten wyśniony, wymarzony, nareszcie odnaleziony ukochany nie okaże się przypadkiem ropuchą?
Na to i inne pytania odpowie lektura „Poczekajki”.

A co można znaleźć w tej książce? Trochę magii i uroków. Miłość z przeszkodami, także do zwierząt. Całkowicie dobrych i diabelnie złych bohaterów. Świat cokolwiek czarno-biały. Zemstę, poczucie winy, ciut szaleństwa. Dobrotliwego staruszka, tajemniczą wiedźmę, nie do końca lojalną przyjaciółkę, niekonwencjonalnego księdza,  dwulicowych mężczyzn, ale także tych prostych wioskowych osiłków. Sporo zwierząt – różnego autoramentu. Oraz wiele innych rzeczy. 
Na pierwszy plan jednak wysuwa się Patrycja z całym morzem naiwności, nie pasującej odrobinę do dorosłej, wykształconej, współczesnej kobiety. Bohaterka jest na domiar złego niezwykle irytująca. Momentami da się oczywiście lubić, ale często przysłowiowy scyzoryk się w kieszeni otwiera.

Nie wygląda to wszystko zbyt zachęcająco? Zależy dla kogo. Niejedna osoba może upodobać sobie ten magiczno-naiwny świat.

Dla mnie tym, co ratuje „Poczekajkę”, jest język. Z początku trochę zszokowana, z czasem doceniłam barwność porównań, wyszukaną karkołomność najprostszych opisów, a także sporą dawkę potocznych określeń i wykrzykników. Dobre wrażenie wywarł na mnie również bezpośredni zwrot do czytelnika. A bawił – zabieg narracyjny, polegający na zaczynaniu niecenzuralnych określeń i poprawianiu ich na łagodniejsze, bardziej społecznie akceptowalne, formy. 
Wszystko to sprawia wrażenie, jakby historię opowiadała gadatliwa przyjaciółka, której nie śmiemy przerwać, nawet wtedy, gdy się odrobinę zagalopuje.

Jeszcze kilka słów o treści… Przyznam szczerze, że pierwsze rozdziały strasznie mnie zmęczyły, do tego stopnia, że gotowa byłam odłożyć książkę. Jednak uznawszy, iż nie wolno się tak szybko zrażać, czy poddawać, czytałam dalej. I muszę przyznać, że dalej było znacznie lepiej. Z wyjątkiem irytująco naiwnej momentami bohaterki, powieść powoli mnie wciągała. Nie do przesady oczywiście, ale zaczęło mi sprawiać przyjemność poznawanie dalszego losu mieszkańców Poczekajki.
Zakończenie jednak mnie rozczarowało. Nie będę tu przytaczać co konkretnie, bo zdradzając finał historii, odebrałabym całą przyjemność tym, którzy zamierzają po książkę sięgnąć. Rozumiem oczywiście, że taki a nie inny koniec tej opowieści jest zapewne spowodowany kontynuacją, jednak oczekiwałam bardziej emocjonującego zamknięcia „Poczekajki”.

Jak widać mam mieszane uczucia w stosunku do tej powieści. Początkowo nie zamierzałam nawet pisać recenzji, bo czułam wyrzuty sumienia, że nie bardzo podoba mi się książka, którą kochają tłumy. Czy jednak powinien być to argument do wycofywania się, czy wręcz tchórzostwa? Każdy przecież ma prawo do własnych opinii. Zatem ja również. Zastanawiam się tylko czy nie zostanę zlinczowana. 
Dość już jednak tych osobistych dygresji.

Podsumowując, „Poczekajka”, moim zdaniem, to:

Książka o marzeniach – prostych i chyba odrobinę niedojrzałych; o tęsknotach, które zapewne dręczą niejedną kobietę; ale także, niestety, o niezmierzonej naiwności – trudnej do przyjęcia.

Książka o miłości „jak z bajki” – w zupełnie nie bajkowej scenerii (z małymi wyjątkami).

Książka dla bardzo młodych i dla tych, którzy, mimo całej niesprzyjającej prozaiczności otaczającego nas świata, w bajki wierzyć chcą i potrzebują. Książka dla wszystkich, którym naiwność nie przeszkadza ani w życiu, ani w literaturze.

niedziela, 15 stycznia 2012

Stosik nr 1/2012 - Tylko polskie autorki!

Tak się złożyło, że tym razem same panie, w dodatku Polki. 
Mój śliczny stosik prezentuje się następująco:

fot.  megii24

1. Iwona Małgorzata Żytkowiak - TONIA  NovaeRes, 2011 
(wygrana w konkursie na blogu Konkursy z Polskimi Autorami CPA)
2. Ewa Manasterska - ŻYCIE z BLONDYNKĄ  Zysk i S-ka, 2002  
 ("groszowy" zakup na Allegro)
3. Adrianna Ewa Stawska - ŚMIERĆ w KLASZTORZE  Otwarte, 2007 
 (upolowana w antykwariacie)
4. Małgorzata Gutowska-Adamczyk - WYSTARCZY, ŻE JESTEŚ  Nasza Księgarnia, 2009   (upolowana w antykwariacie)
5. Monika B. Janowska - GRA o PAŁAC  Zysk i S-ka, 2011 
(wygrana w konkursie u Ewy na blogu Książkówka)
6. Joanna Żebrowska - SHIT! ROK w BRUKOWCU  2011 
(wygrana w konkursie na blogu Lego ergo sum)

Poniżej szczegóły dwóch przesyłek:


Iwona Małgorzata Żytkowiak - TONIA 
(książka z dedykacją autorki)

for.  megii24

for.  megii24

for.  megii24


Monika B. Janowska - GRA o PAŁAC
(przesyłka od Ewy)

for.  megii24


Pięknie dziękuję za zorganizowanie konkursów, w których miałam przyjemność brać udział, a jeszcze bardziej za książki, które udało mi się wygrać.

sobota, 14 stycznia 2012

"Komórkowa" biżuteria - część pierwsza

Tym razem coś zupełnie innego... Zawieszki do komórek :)

Chyba niewiele jest "takiej" biżuterii... Pomyślałam więc o popróbowaniu swoich sił na tym, mało uczęszczanym, "poletku" :)

Jak mi to wyszło? Ta ocena nie należy już do mnie...


fot.  megii24
  
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
I to by było na tyle... Na dobry początek :)

niedziela, 8 stycznia 2012

Perełki na co dzień i od święta

fot.  megii24
Zasiadłam wczoraj "do roboty" i nadłubałam garść kolczyków z perełek (szklanych oczywiście).

Trochę dlatego, że ktoś mnie o to poprosił, trochę, bo komuś innemu chciałam zrobić miłą niespodziankę, a trochę, ponieważ ręce "rdzewieją" z lenistwa... ;)


A oto efekt (Zdjęcia niestety - tradycyjnie - kiepskie... ale może chociaż kolczyki sympatyczne?):


fot.  megii24

fot.  megii24

fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24
fot.  megii24








___________

Z ostatniej chwili: 100 komentarzy!!!


Otrzymałam dziś setny komentarz. A osobą, która mi go "podarowała" jest Tala Dziękuję! - Jeśli masz ochotę na kolczyki, które Ci się spodobały, to poproszę o adres do wysyłki, a będą Twoje! (Mój mail w zakładce: Kontakt)

piątek, 6 stycznia 2012

Anna Rozen - "Lekcja erotyki"

Anna Rozen
"LEKCJA  EROTYKI"
 
Tłumaczenie:   Ewa Zielińska

Wydawnictwo:   LIBROS
Rok wydania:   2002



Głównym tematem „Lekcji erotyki”, a właściwie jedynym, jest seks. W różnych konfiguracja, okolicznościach i z całą gamą partnerów, bardziej lub mniej udanych. Znajdą się tu również „nieskonsumowane” epizody.


Jak mówi sama zainteresowana:  
„Istnieje także rozkosz pożądania, które się nie spełnia”. [1]

Książka jak najbardziej dla dorosłych i to wyłącznie dla tych mniej wrażliwych. Nie jest co prawda „niesmaczna” czy wulgarna, jednak osoby o delikatniejszym usposobieniu lub głęboko zakorzenionej pruderii – nie powinny po nią sięgać. To oczywiście tylko rada.

„Lekcja erotyki” ma niejako formę pamiętnika. Nie znajdziemy tu jednak chronologii, żadnego porządku w opisywaniu zdarzeń. Wygląda to tak, jakby główna bohaterka, a zarazem narratorka, opowiadała dokładnie to, co w danym momencie się jej przypomniało. I dalej jest już tylko potok skojarzeń. Przechodzimy od jednej historyjki, do kolejnej, nie wiedząc często w jakim czasie jest ona umiejscowiona. Zresztą w książce tej odnaleźć można dużo więcej znaków zapytania niż klarowności czy szczegółowości. Nie poznajemy wszystkich okoliczności każdej z „przygód”, tylko to, co narratorce wydawało się istotne w konkretnym zdarzeniu, w danym momencie. Pełen subiektywizm. Czasem chciałoby się wiedzieć więcej o okolicznościach, w których doszło do „tego” czy „tamtego”, a czasem poznajemy zbyt wiele szczegółów, które wydać się mogą niepotrzebne, czy wręcz przytłaczające. Liczy się chwila, która może być zależna od poprzedniego wspomnienia, lub całkowicie oderwana od czegokolwiek.

Bohaterka, mimo całej szczerości, z jaką opowiada o swoich łóżkowych wędrówkach, jest osobą całkowicie anonimową. Nie znamy jej wieku, wykształcenia, nie wiemy czym się zajmuje, gdzie mieszka. Tajemnicą pozostaje nawet jej imię.
Jest tak anonimowa, że mogłaby być każdym i nikim. I chyba właśnie taki zamysł przyświecał autorce „Lekcji erotyki” – oswoić czytelnika z bezpruderyjnością bohaterki, z jej rozpasaniem i ryzykownymi decyzjami, a nawet z konsekwencjami jej działań (chociaż te ostatnie w przypadku bohaterki są akurat całkiem łagodne) nie pokazując jej „twarzy”. Tak by każdy czytający chociaż przez chwilę zastanowił się czy takie nieokiełznane emocje, często szczelnie ukryte pod maską ucywilizowanej codzienności, nie drzemią pod skórą każdego z nas. Może sąsiada? Męża? Żony? Przyjaciela? A może nawet nas samych? Pytaniem pozostaje tylko to, czy pozwolimy im ujrzeć światło dzienne… niekoniecznie z tak daleko posuniętą swobodą jak robi to bohaterka „Lekcji erotyki”. Czy chociaż w małym stopniu odważymy się swobodnie sięgać po to, co sprawia nam przyjemność? Bez wstydu czy zażenowania? Ze świadomością, że potrzeby ciała są równie ważne jak inne, że wypieranie się ich nie sprawi, że znikną.

Książka jest oczywiście również o poszukiwaniu przyjemności. O dążeniu do spełnienia. Nie każda bowiem z opisanych „przygód” kończy się sukcesem czy choćby satysfakcją. Opowieści te służą jednak wyciąganiu wniosków i stawianiu lub oblaniu teorii.
Bohaterka nie zatrzymuje się jednak, nie analizuje zbyt szczegółowo, nie rozkłada na czynniki pierwsze, nie próbuje niczego poprawić, ulepszyć, tylko zmierza dalej. Wciąż poszukuje. Postępuje niejako zgodnie z zasadą „Najważniejsze jest by gonić króliczka…” – chociaż to akurat pozostaje w sferze domysłów czytelnika.

O czym więc tak naprawdę jest „Lekcja erotyki”? Nadal podtrzymuję opinię, że o seksie. Czy jednak to pojedyncze słowo może oddać wszystko? Nie jestem przekonana. 

Książka na pewno kontrowersyjna. Jednym się spodoba, inni zapewne odrzucą ją w kąt, nie znajdując w niej nic specjalnego, a jeszcze inni mogą poczuć się dotknięci bezpruderyjnością i otwartością w opisaniu tego, co dla wielu osób jest rzeczą intymną i prywatną. Znajdą się zapewne też tacy, którzy dostrzegą tylko niemoralność i rozpasanie.

Co o niej sądzę ja? No cóż… Trudno powiedzieć. Osobiście nie zawadza mi erotyka w niemal żadnym wydaniu, więc ten „problem” odpada w tzw. przedbiegach. Czy jestem zachwycona? Chyba nie. Rozczarowana? Też nie do końca. Mam mieszane uczucia.

Na pewno na uwagę zasługuje bogactwo słownictwa, czy wręcz słowotwórstwo autorki. Ja nazwałabym to ekwilibrystyką słowną. Nadaje ona, moim zdaniem, tym krótkim, pełnym niedopowiedzeń, wybiórczym opowiastkom interesujący klimat.
Podczas lektury odpowiadała mi także właśnie skrótowość, umowność „fabuły”, jeśli o takiej można w ogóle mówić w kontekście „Lekcji erotyki”. Jest to na pewno książka intrygująca, skłaniająca do chociaż odrobiny zastanowienia, inna. Może nawet dziwna, ale „dziwna” nie oznacza przecież „zła”.

Mam więc problem z polecenie tej pozycji. Powiem inaczej… Tak jak „Lekcja erotyki” nie daje żadnych gotowych odpowiedzi czy wskazówek, tak też ja nie powiem czy warto, czy nie warto. Zadecydujcie sami – na własną odpowiedzialność!

_____
[1] Anna Rozen „Lekcja erotyki”, s.21

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Małgorzata Yildirim - "Włoskie sekrety"

Małgorzata Yildirim
"WŁOSKIE  SEKRETY"
 
Wydawnictwo:   Prószyński i S-ka
Rok wydania:   2011 



Ekscytująca podróż do Włoch,
pełna ciepła i tętniąca życiem,
niepozbawiona tajemnic, 
sekretów i niespodzianek.

Tak w kilku słowach scharakteryzowałabym „Włoskie sekrety” Małgorzaty Yildirim, gdyby zmuszono mnie do maksymalnej oszczędności w wyrażeniu swojej opinii. Ja jednak nie muszę się ograniczać do jednego zdania. I całe szczęście, bo o tej niezwykłej książce można, a nawet trzeba, powiedzieć o wiele więcej!

Młoda amerykanka, Miranda, nadal, choć może nie do końca świadomie, poszukująca swojego miejsca w życiu, otrzymuje nieoczekiwany spadek. Spory zastrzyk gotówki. A także… dom we Włoszech – czyż można wyobrazić sobie coś bardziej romantycznego? Zapewne nie… gdyby nie okoliczności.
Tragiczna śmierć ukochanej ciotki Agnes, nie tylko krewnej, ale przede wszystkim przyjaciółki, wpędza główną bohaterkę nieomal w depresję. Lekarstwem na ten stan staje się właśnie spadek, chociaż początkowo jest on powodem nieporozumień ze starszą siostrą, ostatecznie okazuje się balsamem łagodzącym złamane serce Mirandy po stracie najbliższej osoby.
Tak właśnie zaczyna się fascynująca podróż bohaterki, nie tylko geograficzna, ale także, a może przede wszystkim, wyprawa w poszukiwaniu własnego miejsca, własnej tożsamości.
Poszukiwanie prawdy, dotyczącej tajemnic zmarłej tragicznie Agnes, staje się pretekstem, a właściwie przyczyną, odkryć, które na zawsze odmienią życie Mirandy!

Historia pełna jest emocji. Smutnych i nostalgicznych. Ciepłych i poruszających. Obfituje w zdarzenia codzienne, ale też zaskakujące, zarówno pozytywne, jak i te „odrobinę” mniej pożądane. Dla mnie to jednak przede wszystkim kalejdoskop uczuć, różnych ich odcieni. I niech nikogo nie zwiedzie niemal sensacyjna fabuła, a właściwie towarzysząca bohaterce atmosfera zagrożenia, bo chociaż jest elementem istotnym, moim zdaniem schodzi na dalszy plan w zestawieniu z poetyką powieści. Myślę, że najważniejsze jest „podróżowanie”, zarówno po pięknym włoskim Sorrento, jak również po nieznanych rejonach własnej duszy, za sprawą pełnej sprzeczności Mirandy, z którą bardzo łatwo można się zidentyfikować. 

Powieść magiczna, w której niemal każdy znajdzie coś dla siebie. A jest z czego wybierać. Od bardzo trafnych, niepozbawionych piękna opisów, poprzez fascynujące spotkania z ludźmi, codzienne radości i smutki, całkiem nowe spojrzenie na otaczający świat, romantyczne uniesienia, aż po ekscytującą przygodę życia, namiętność i niebezpieczeństwo.

„Włoskie sekrety” to debiut Małgorzaty Yildirim, ale czy koniecznie trzeba wspominać, że to pierwsza powieść w dorobku tej pisarki? Piszę pierwsza, bo mam wielką nadzieję na kolejne, to chyba oczywiste! Jeśli więc wspomnimy o dopiero co rozpoczętej karierze literackiej tej pani, by jeszcze bardziej podnieść wartość tej pozycji, podkreślić jej wyjątkowość – to oczywiście nie mam zastrzeżeń! Jeśli jednak ktoś chciałby sugerować, że jest dobra jak na debiut, to absolutnie się nie zgadzam! „Włoskie sekrety” to po prostu bardzo dobra powieść, bez żadnego „ale…” czy „jak na…”.

Na uwagę zasługuje prezentowana przez autorkę niezaprzeczalna znajomość włoskich realiów, nie tylko historii, potraw czy zabytków, ale także sposobu życia i myślenia południowców. Te szczegóły dodają historii specyficznego klimatu. Niekłamaną przyjemność sprawia przyglądanie się stopniowemu procesowi wtapiania się bohaterki w zupełnie nowe środowisko, przejmowania przez nią odmiennego systemu wartości i spojrzenia na świat, obserwowanie jej wewnętrznej przemiany.

Bardzo ważnym elementem, uważam że wręcz decydującym w dobrym odbiorze powieści, jest język. Lekkość pióra Małgorzaty Yildirim sprawia, że czytającemu obrazy same przesuwają się przed oczami. Jest to niemal tak, jakby przez te kilka godzin poświęconych na lekturę, mieszkało się w słonecznym Sorrento, tuż obok, po sąsiedzku.

Na zakończenie dodam, że, po przeczytaniu tej niezwykłej książki, pozostałam ukołysana ciepłem i miłością, emanującymi z jej kart. I chociaż tylko „na chwilę” zajrzałam do świata Mirandy, stworzonego przez autorkę, czuję się dzięki temu pełna życia i nadziei!

Gorąco polecam „Włoskie sekrety” wszystkim, szukającym w literaturze smaków i zapachów. I emocji, również tych, które są tak codzienne i oczywiste, a przez to najprawdziwsze, że stają się niemal namacalne. Każdy może ich dotknąć…
Ja dotknęłam!
Zapraszam więc do lektury „Włoskich sekretów”. Naprawdę warto je poznać!